Mały drewniany domek jakich wiele pozostało jeszcze w Karpaczu i Szklarskiej Porębie, schowany w zieleni drzew i krzewów zaprasza gości skromnym szyldem i niezbyt udanym aniołem nad drzwiami. To tu w pracowni zawsze rano Mistrz zasiadał do pracy. Poranne światło odbijało się od tub farb, armii pędzli, kilku sztalug, powieszonych palet. Podarowane przez Emila Zegadłowicza świątki i anioły latami były świadkami codziennego trudu artysty.
W zamkniętym skrzynkowym lustrze nie odbija się kilka autoportretów, w tym ten jeden, ostatni, namalowany rok przed śmiercią. Na ścianie tuż przy oknie godnie prezentują się: pas, harfa, palety, róg podarowane uczniowi przez Jacka Malczewskiego oraz szkic do portretu Stanisława Wyspiańskiego, do którego Mistrz w ubogich czasach studiów w Krakowie chodził na talerz zupy. Znad drzwi, z góry na wszystko przenikliwie patrzy wracająca na nartach z zakupami opatulona w chustę gosposia. Historia sztuki na dotknięcie ręką.
W 1947 roku za namową Jana Sztaudyngera Mistrz osiedlił się w Szklarskiej Porębie i szybko wrósł w lokalne środowisko. Wraz z żoną Adą przyjaźnili się rodzinami Korpalów, Czernickich, Roszkiewiczów, Panowiczów, Uszpulewiczów, Karwińskich. Często Profesor, bo tak zaczął być szybko nazywany przez miejscowych, malował portrety dzieci i dorosłych w zamian za żywność, pomoc w pracach domowych, opał, mleko lub w nieco lepszych czasach za ulubione torty orzechowe. Szacuje się, że z ponad kilku tysięcy dzieł Mistrza dwieście prac jest w prywatnych rękach mieszkańców Szklarskiej Poręby. To efekt „czeskiej pracowitości” i otwartości pan Profesora na ludzi ze Szklarskiej Poręby. Dużo prac zostało również ofiarowanych miejscowym kościołom. Można je tam podziwiać.
Promienie popołudniowego słońca zajrzały do gościnnego pokoju małego domu przy ulicy Matejki i złotem zaiskrzyły się na ramach obrazów. Goście akurat nie dotarli. W pokoju obok Mistrz wyciągnął butelkę ulubionego wina i usiadł w swoim fotelu pod oknem. Żona nakryła zastawę i pokroiła pachnący orzechowy tort. Położyła przed mężem na talerzyku słuszną porcję. Po pierwszym kęsie i łyku wina, pan Profesor wytarł rąbkiem chusteczki sumiaste wąsy, odchrząknął i lekko uniósł swoją siwiejącą głowę. Jasne oczy spokojnie omiotły pomieszczenie. Na moment wzrok zatrzymał się. Kruk siedzący na gałęzi drzewa spojrzał na staruszka. Mistrz westchnął.
Trzy pokoje, stare meble, dziesiątki obrazów, szkiców, przedmiotów i mebli oraz stary prawie stuletni działający jeszcze dzwonek i kaloryfer. Muzeum koloru, obrazu, nastroju, wewnętrznego blasku. Prawdziwa historia życia Wlastimila Hofmana.