Krzesło Dostojewskiego

   Półmrok i zapach zgaszonej gromnicy po ostatnim modlitewnym pożegnaniu. Głuchy stukot trzykrotnego uderzenia trumną o próg rodzinnego domu. Toczące się po asfaltowej drodze fioletowe śliwki strącone srebrnym skrzydłami aniołów czarnego karawanu. Obrazy ludzkiej śmierci.

   Mając dwadzieścia kilka lat Hans Holbein członek bazylejskiej gildii malarzy „Zum Himmel” żeni się ze starszą od siebie wdową po garbarzu Elsbeth Binzenstock. Ma z nią czworo dzieci. Maluje portrety oraz szczyty domów bogatych bazylejskich mieszczan, projektuje witraże, freski, ilustruje książki. Dostaje prestiżowe zlecenie na wykonanie malowideł w sali posiedzeń miejscowego ratusza. W tym samym czasie maluje również na lipowej, długiej na ponad dwa metry i szerokiej na 32 centymetry desce „Ciało martwego Chrystusa w grobie”.

   

Kilkaset lat później, latem 1867 roku Fiodor Dostojewski poprosi w muzeum o krzesło, by móc z bliska przyjrzeć się dziełu mistrza. Kilkanaście minut samotnego, emocjonalnego obcowania z obrazem przerywa żona. W obawie przed atakiem epilepsji wyprowadza Fiodora Michajłowicza do drugiej sali. Za jakiś czas w „Idiocie” książę Myszkin rozmawia o „Chrystusie w grobie” z Rogożynem. Dla Dostojewskiego Holbein jest nie tylko artystą ale i poetą.

   Na białym płótnie leży martwe ciało Chrystusa w grobie. Spokój i cisza. Wychudzone ciało z pierwszymi oznakami rozkładu. Rana w boku od ciosu zadanego włócznią. Ręka ze śladem po wbitym gwoździ. Środkowy palec podtrzymujący fałdę białego płótna. Półotwarte usta. Oczy jeszcze nie pożegnane z doczesnym światem. 

Zatrzymany palec na spuście migawki. Zatrzymany w pamięci obraz. Obraz śmierci.